sobota, 29 października 2011

Dolmen Agnacliff i dolmenowa ankieta

Dolmen Agnacliff znalazłem na obrzeżach pewnej wioski, w której jest tylko jeden mały sklepik. Skromny, ale ma wszystko co na wsi potrzeba. Zamiast zwyczajnego automatu do kawy - zwyczajny czajnik elektryczny. Obok słoik z kawą, mleko prosto z lodówki i cukier z torebki. Kubeczki na szczęście są jednorazowe. Przyglądam się przez chwilę srebrnej łyżeczce, którą mieszam te dziwną kawę, bo tylko ona jedna jakoś tu nie pasuje.

Chwilę później z gorącą kawą w kubku wkraczam na pastwisko za sklepem. Ścieżka do dolmenu jest oznaczona, wszakże to dziedzictwo narodowe Irlandii.
    
Po przejściu prawie 300 jardów i sforsowaniu drucianego ogrodzenia bez napięcia dotarłem do furtki, za którą stoi dolmen Agnacliff. Jak zapewne moi Czytelnicy pamiętają - te kamienie ustawiano w ten sposób ok. 5000 lat temu. A my dziś wciąż nie wiemy jak i po co.     
  
Miłośnicy dolmenów powinni się ze mną zgodzić, że ten dolmen jest dość ciekawy, bo na wierzchu leżą dwa kamienie zamiast jednego. Szkoda, że nie wiemy jak to wtedy wyglądało podczas układania kamieni. W tamtych czasach transport kilkutonowych głazów z odległości kilkudziesięciu kilometrów musiał być bardzo interesujący, bo koło wynaleziono dopiero tysiąc lat później, a Irlandię porastał w owych czasach gęsty las.     
 
A teraz ankieta.

Pytanie 1: co sądzisz o irlandzkich dolmenach?
1. są bardzo interesujące, pisz o nich dalej (ekhe ekhe)
2. nie, no fajne są
3. o dżizas

Pytanie 2: kiedy ostatnio dotykałaś/eś irlandzkiego dolmenu?
1. wczoraj
2. a co to jest dolmen?
3. brzydzę się dolmenami

Pytanie 3: gdybyś był/była dolmenem i stał/stała na jakimś pastwisku przez 5000 lat, to jaki film byłby najlepszy na przerwę w pracy w kinie dla zmotoryzowanych?
1. Bear Grylls w Egipcie
2. Pamiętnik znaleziony w Saragossie
3. Sekrety Pameli Anderson
  

czwartek, 20 października 2011

Przełęcz Conor Pass

Kilka widoczków z pięknej przełęczy na półwyspie Dingle.
  
Z samej góry na Conor Pass widać obie strony półwyspu Dingle. Wjechać tu można tylko samochodem osobowym lub motorem, autokary turystyczne tędy nie mogą przejechać, ponieważ droga jest zbyt wąska.
  
 
 
 
    

poniedziałek, 17 października 2011

Zamek na klifie - Dunluce Castle

Średniowieczny zamek, który każdy chciałby zobaczyć ale nikt nie chciałby w nim zamieszkać stoi na klifie na północnym wybrzeżu Irlandii. Został opuszczony przez mieszkańców wkrótce po tym, jak podczas wykwintnego obiadu utopił się w oceanie główny kucharz wraz ze wszystkimi sztućcami, gorącymi potrawami, pełnymi stołami i całą służbą oraz sporą częścią kuchni. Fragment zamku runął do wody podczas sztormu w 1639 roku.
  
Pierwsza warownia w tym miejscu została wzniesiona w XIII wieku. Właściciele - waleczny klan szkockich Mac Quillinsów - wyznawali zasadę: "lepsza śmierć niż hańba". Dlatego po kilku przegranych bitwach w XVI wieku mając na względzie rodzinny honor wsiedli na żaglowiec i odpłynęli do świeżo odkrytej Ameryki, gdzie zostali pierwszymi irlandzkimi emigrantami w Teksasie.
  
Fortecę Dunluce przejął szkocki klan Mac Donnellów. W czasie ich panowania w 1588 roku rozbił się o klify Dunluce jeden ze statków Hiszpańskiej Armady, która miała wyleczyć Anglię z anglikanizmu. Armaty z galeonu Girona wzmocniły mury zamku, a złoto wydobyte z wraku posłużyło do jeszcze lepszego wzmocnienia fortecy.
  
Wkrótce potem zawalił się wspomniany fragment kuchni i zamek zaczął stopniowo popadać w ruinę. Dunluce Castle jest jedną z koronnych atrakcji północnego wybrzeża Irlandii. 
  
Zamek stoi w rzeczywistości na wąskim i stromym stożku wulkanicznym. Prowadzi do niego mostek. To jedyna droga, którą można się tam dostać. Z każdej strony za murami jest przepaść.
  
W zwiedzaniu zamku pomaga komentarz audio (w słuchawkach) oraz tabliczki opisujące poszczególne elementy zamku. Jedną z ciekawostek jest to, że do budowy zamku posłużyły fragmenty pobliskiej Grobli Gigantów 
  
Znaleźć je można zarówno w posadzce jak i w ścianach. W niektórych miejscach widać, że sześcioboki z Grobli zajmują nawet połowę całego budulca. Naturalne kamieniołomy zostały kiedyś bardzo dobrze wykorzystane.
  
Zamek Dunluce zdecydowanie warto jest zobaczyć przy okazji zwiedzania Giant's Causeway. Polecam.

środa, 12 października 2011

Pismo celtyckich druidów - ogham

Jednymi z moich ulubionych irlandzkich kamieni są stojące pionowo głazy naznaczone śladami najstarszego irlandzkiego pisma - pisma OGHAM. Literami są poziome i skośne kreski wyrzeźbione na pionowych krawędziach kamienia. Czyta się od dołu do góry, im dłuższy napis - tym wyższy kamień. 

  
Pismo ogham (wym. ougam) było używane przez celtyckich druidów około 2 tysięcy lat temu do zapisywania słów języka staro-irlandzkiego. Druidzi w czasach Chrystusa byli najlepiej wykształconymi ludźmi na wyspie, sprawowali funkcje kapłanów, nauczycieli, wysokich urzędników, magów a nade wszystko doradców arcykrólów, którzy w tamtych czasach władali całą Irlandią ze wzgórza Tara. Druidzi opracowali własny system zapisu mowy; pismo ogham było jedyną formą zapisu przez dobrych kilka stuleci. Nawet w czasach św. Patryka posługiwano się systemem ogham, bo alfabet łaciński przynieśli dopiero mnisi. 
  
V wiek, czyli okres działalności św. Patryka, to wciąż czas, kiedy każdą wiedzę przekazywano sobie wyłącznie ustnie. W Irlandii widocznie nie było wtedy potrzeby zapisywania historii tak jak w Indiach, Egipcie, Bliskim Wschodzie czy w Chinach. Może się to wydawać dziwne, ale szczegóły misjonarskiej działalności św. Patryka znamy w większości z ustnych przekazów. Dlatego też powstało tyle legend związanych z patronem Irlandii.  
  
Starożytne pismo ogham zachowało się jedynie w kamieniu. Druidzi używali również drewnianych tabliczek, jednak one nie mogły dotrwać do naszych czasów. Dziś w Irlandii, Szkocji i Walii znaleźć można około 400 podłużnych kamieni znaczonych kreskami ogham. Napisy przeważnie mówią kogo pochowano w danym miejscu albo kto był właścicielem okolicznych ziem.
  
Kamienie ogham często stoją tam, gdzie je kiedyś postawiono - obecnie na pastwiskach, polach, wzgórzach. Czasem znaleźć je można w pobliżu ruin lub cmentarzy. Niektóre zostały znalezione gdzie indziej i przeniesione w bezpieczniejsze miejsce. Pismo ogham nie było trudne do rozszyfrowania ponieważ po pojawieniu się łaciny obie formy zapisu istniały równocześnie. 
  
Niektóre kamienie ogham są dziś "chrześcijańskie" bo kreski druidów zostały skute i zastąpione krzyżami. Zresztą być może druidzi również przywłaszczyli sobie menhiry, które mogły być ustawione kolejne 2 tysiące lat wcześniej. 
   
Ogham zwany jest też alfabetem druidów lub celtyckim pismem drzew, ponieważ każda litera nosi nazwę drzewa lub krzewu. Warto zwrócić uwagę, że każdą literę tworzy maksymalnie pięć kresek - tyle ile jest palców u jednej ręki. Czyżby to był zapis staro-irlandzkiego języka migowego...
  
W różnych miejscach można natknąć się na lokalnych artystów, którzy na poczekaniu wyrzeźbią nam znakami ogham mały wisiorek z wybranym imieniem. To uproszczona forma zapisu, w sam raz na niedrogą i oryginalną pamiątkę z Irlandii.

poniedziałek, 10 października 2011

Filmy irlandzkie - tragikomedie

Dziś przedstawiam filmy, które nie mają polskiej wersji językowej, tak bardzo są irlandzkie. Tragikomedie odkrywające narodowe wady i uprzedzenia, niskobudżetowe filmy w których obok słabych komików i naturszczyków główne role grają przeróżne skojarzenia, ludzka głupota oraz sytuacje z życia wzięte. Trochę takie irlandzkie Misie i Rejsy ale w dużo mniejszym wymiarze. 
  

Adam & Paul (2004). Dzień z życia dwóch przegranych, zepchniętych na margines Dublina kumpli, którzy wspólnie szwendają się po ulicach miasta próbując ukraść coś do jedzenia, wysępić papierosa lub piwo i skołować kasę na działkę czegokolwiek, co poprawi ich szarą i beznadziejną rzeczywistość. Film utrzymany jest w konwencji komedii, chociaż perypetie Adama i Paula są co najmniej dołujące a cały ich świat jest w strzępach. Film jednak śmieszy. Dla irlandzkich kinomanów - pozycja obowiązkowa.

Zonad (2009). Na podłodze pewnego domu w małym miasteczku Ballymoran pojawia się nieprzytomny obcy ubrany w obcisły czerwony lateksowy strój. Miejscowi Irlandczycy zgodnie wysnuwają logiczny wniosek, że to przybysz z obcej planety. Kiedy lateksowy uciekinier z zakładu odwykowego dla alkoholików budzi się, czeka już na niego umeblowany dom, darmowe drinki i jedzenie oraz wiele kobiet spragnionych czegoś nieziemskiego. Sielankowe życie Zonada zostaje przerwane, kiedy pojawia się jego kumpel z odwyku, podający się za Bonada. Irlandzcy wieśniacy niczego nie podejrzewając kontynuują szlachetne tradycje odwiecznej irlandzkiej gościnności. 

Garage (2007). Tytułowy garaż czyli stacja benzynowa leży gdzieś w środkowej Irlandii, w małym miasteczku, gdzie wszyscy się znają od dziecka. Codziennie rano Josie otwiera drzwi i czeka na te kilka samochodów, które zatankują tu przez cały dzień. Ta praca jest dla niego szczytem marzeń, robiąc to samo od kilkunastu lat Josie czuje się spełniony i szczęśliwy. Pewnego dnia pojawia się na stacji młody David, którego wysłano tu na praktyki. Od tego momentu cały uporządkowany świat Josiego wywróci się do góry nogami.

sobota, 8 października 2011

Dam sobie rękę uciąć... - Drzwi Pojednania

Historia tego powiedzenia sięga średniowiecznej Irlandii i związana jest z pewnymi drewnianymi drzwiami. To przez otwór w tych drzwiach mogła zostać ucięta pewna ręka. Drzwi oglądać można codziennie w katedrze św. Patryka w Dublinie. 
  
Był rok 1492. Od kilku lat trwał krwawy spór pomiędzy dwoma możnymi klanami - anglo-normandzkimi Butlerami i irlandzkimi Fitzgeraldami. Dam sobie rękę uciąć, że chodziło o to, który z nich jest bardziej możny... Po kilku bitwach, kilku otruciach i paru pogoniach uciekający z kilkoma swoimi ludźmi James Butler schronił się w kapitularzu katedry św. Patryka w Dublinie. Wkrótce potem katedrę otoczyli żołnierze Geralda Fitzgeralda. 

Sytuacja wydawała się dość prosta - Butlerowie uwięzieni w kapitularzu w końcu będą musieli się poddać a jak nie - to zdechną z głodu. Jednak Fitzgerald, który był w tamtym momencie górą, postanowił przerwać bezsensowną i krwawą waśń rozpoczętą jeszcze przez ich ojców. Kazał swoim ludziom wyrąbać w drzwiach podłużny otwór i zaproponował Butlerowi pokój. Na dowód dobrych intencji włożył przez dziurę w drewnianych drzwiach nieuzbrojoną rękę na zgodę.
 

Odwaga i dobre chęci Fitzgeralda zostały docenione i Butler uścisnął jego prawicę kończąc spór. Na pamiątkę tego wydarzenia drzwi zostały nazwane "drzwiami pojednania" (the door of reconciliation) i do dziś można je oglądać, dotykać i przekładać przez nie ręce. 
 

środa, 5 października 2011

Zagadka średniowiecznej syrenki

Ruiny średniowiecznych budowli kryją w sobie wiele tajemnic. Za jedną z nich uważam wizerunki syren wyrzeźbione na ścianach męskich klasztorów i katolickich katedr w Irlandii. Syreny - pochodzące z mitycznego świata pół-kobiety, pół-ryby - swoim błyszczącym, wygłaskanym przez setki lat i tysiące dłoni kamiennym biustem przestrzegają przed pokusami rzeczywistego świata.  
  syrena w katedrze Św. Brendana, Clonfert 
Półnaga syrenka stała się symbolem pokus czyhających na irlandzkich wieśniaków i rybaków. Jej dodatkowe atrybuty - zwierciadło i grzebień przypominały z kolei żonom wieśniaków i rybaków aby nie popadły w próżność. Dlaczego akurat syrena? Czyżby mitologiczne syreny uwodzące swoim śpiewem marynarzy rzeczywiście odwiedzały Irlandię otoczoną samymi morzami?  
  syrena w opactwie Kilcooly
Jedna z legend mówi, że czasem syrena porzucała swój ogon i przybierała kobiecą postać by zamieszkać z mężczyzną. Na tej legendzie opiera się irlandzki film ONDINE, gdzie Alicja Bachleda-Curuś udając syrenę chroni się pod mężnym ramieniem rybaka Colina Farrella przed ścigającym ją kochankiem. Czyżby zagrożenie ze strony syren było w Irlandii tak realne, że średniowieczny kościół musiał przed nimi przestrzegać umieszczając ich wizerunki tuż obok ołtarza lub głównego wejścia do kościoła? 
  syrena w klasztorze Św. Marii, Clontuskert
Niektóre rzeźby irlandzkich syren zachowały się w dość dobrym stanie ponieważ są chronione dachem. Jednak większość ruin w Irlandii jest pozbawiona dachu, tam wiatr i deszcz powoli zmywa wszystkie średniowieczne rzeźby. Po kilkuset latach wszystkie efekty pracy rzeźbiarzy z XV wieku znikają. 

Dowiedziałem się, że jest syrenka, która w ten właśnie sposób znika, więc postanowiłem ją odnaleźć i ocalić od zapomnienia. W tym celu pojechałem na zamek Kilkea, który jest zamknięty dla pospólstwa, prywatny i strzeżony przez kamery CCTV. Objechałem dwa razy cały teren zamku w poszukiwaniu jakiejś otwartej bramy, po czym wybrałem ustronne miejsce, przelazłem przez kamienny mur i przedarłem się w pobliże surowego zamczyska. 
  
Pierwszą osobą, na którą się natknąłem był pan siedzący okrakiem na kosiarce. Na mój widok wyłączył silnik. Wymieniliśmy uprzejmości pogodowe po czym przedstawiłem mu się jako poszukiwacz średniowiecznych syrenek. On przedstawił się jako właściciel zamku Kilkea. Przeprosiłem za nielegalne wtargnięcie na teren jego posesji ale on najwyraźniej uznał mnie za niegroźnego intruza, bo machnął na to ręką i wskazał na krzaki, w które miałem się zagłębić aby znaleźć swoją syrenkę. Na odchodne zawołał, że gdyby mnie złapali ochroniarze, to mam się powołać na niego. Odgarnąłem chaszcze i wszedłem na teren bardzo starego cmentarza.  
  
Pośród wysokich traw i oplatających wszystko bluszczy miałem odnaleźć kamienną syrenkę. Z ruin dawnego kościoła zostały resztki dwóch ścian, obszukałem je dokładnie ale oprócz kamiennego psa z ludzką głową nie znalazłem niczego godnego uwagi. Te ruiny były całkowicie zdominowane przez roślinność.  
  Kamień z rzeźbą syreny w ruinach kościoła na terenie zamku Kilkea
Kamień z syrenką minąłem już wcześniej i nawet zrobiłem mu zdjęcie, ale dopiero później pod innym kątem zobaczyłem nagie włosy i długi biust. Odgarnąłem liście i zobaczyłem całą resztę irlandzkiej syrenki czyli zwierciadło i grzebień. 
  syrena w ruinach kościoła na terenie zamku Kilkea
Szkoda, że nie można zabrać takiej syrenki ze sobą. Kolejne dzieło anonimowego średniowiecznego rzeźbiarza zniknie za jakiś czas. Kolejna irlandzka syrenka odpłynie w siną dal.    

Zobacz również: Sheela-na-Gig - naga wiedźma na kościelnym murze.

poniedziałek, 3 października 2011

Fotozagadka

Na fotografii widać halę magazynową na obrzeżach pewnego miasta w Irlandii, ludzie w kolejce posługują się głównie jednym językiem i nie jest to ani irlandzki ani angielski :) Kolejka ma ok. 300 metrów długości i nie porusza się :) Proszę zgadywać o co chodzi. 
Kto będzie najbliżej otrzyma ode mnie nagrodę. 
  
A nagrodą jest "Passport to Dublin" - książeczka rabatowa do największych atrakcji turystycznych Dublina. Powodzenia.

sobota, 1 października 2011

Wyspy Aran - powrót do rzeczywistości

Powrót z Aranów do Irlandii to powrót do rzeczywistości. Arany uważane są za żywą skamielinę dawnej Irlandii i tego chyba ludzie tu szukają. Czy znajdują – niektórzy na pewno tak. Chcą potem wracać aby znaleźć tego jeszcze więcej. Międzynarodowa popularność wysp zaczęła się od czarno-białego paradokumentu pt. „Man of Aran” Roberta Flaherty’ego z 1934 roku. Wtedy szybko rozwijający się świat zobaczył że na maleńkiej wyspie na wielkim Atlantyku ludzie żyją tak jak przed wiekami, jakby nic się nie zmieniło. Jakby tam na Aranach stanął czas. 
  
Wyspa majacząca na horyzoncie, godzinna podróż promem przez ocean, oryginalna irlandzka mowa - nawet dziś już samo to wystarczy, aby poczuć dreszczyk emocji. Czy tam w ogóle będzie zasięg? Dziś na Aranach stare miesza się z nowym i jest to bardzo ciekawy i niepowtarzalny mix. Bank czynny raz w tygodniu, jeden bankomat i jedna publiczna budka telefoniczna, jeden tylko sklep w którym można kupić wszystko. Jest biblioteka dla miejscowych, jeden wóz strażacki, jedna karetka, jeden radiowóz i trzech policjantów. Jest też zasięg, jest nawet bezprzewodowy internet. I foki. A po 22.00 jest cisza nocna na całej wyspie.
 
Centrum głównej wioski Kilronnan wkrótce po zachodzie słońca w samym środku sezonu turystycznego.
  
Jest gdzie przenocować, bo mieszkańcy teraz głównie żyją z obsługi ruchu turystycznego. Nie dziergają już arańskich swetrów, bo robią to za nich Chińczycy. Nie łowią ryb z klifu przy pomocy długiego sznurka i dużego palucha u nogi, bo kupują żywność w SPARze. Nie robią też lamp z muszli i tłuszczu wieloryba, bo mają zwykły prąd w kontaktach. Ale jeśli kogoś z nich spytać skąd pochodzi, to odpowie, że urodził się 300 metrów stąd. Każdy z nich to wciąż Man of Aran
 
Centrum Kilronnan zaraz po wschodzie słońca
 
Między sobą rozmawiają wciąż po irlandzku, a dla ich dzieci to wciąż jest język ojczysty. Jeżdżą starymi samochodami napędzanymi wyłącznie ropą, bo przywożenie benzyny na wyspę jest zabronione. Przy swoich domach stawiają domki dla skrzatów, które mają im zapewnić dobrobyt. A ich domy wyglądają jak dawniej tylko są cieplejsze i nie przepuszczają deszczu. Ich kozy pasą się na pastwiskach ogrodzonych kamiennymi murkami setki, a może tysiące lat temu.
 
Koziołki, które sprawiły że musiałem szybko wiać zaraz po zrobieniu tego zdjęcia.
   
Mimo pewnych oczywistych niewygód zapamiętuje się Arany jako niezapomnianą przygodę. Coś w tym miejscu jest takiego, że stojąc na rufie powrotnego promu i patrząc na oddalający się port człowiek myśli sobie: "Chciałbym tu kiedyś wrócić". 
  
Wrócić, aby dać się znowu wychłostać wiatrem i deszczem, spalić słońcem, zebrać z czoła czystą sól, odetchnąć rześkim atlantyckim powietrzem, posłuchać szumu fal, spojrzeć z góry na bezkresny ocean. Poczuć się bezradnie na tych szarych kamieniach i ucieszyć się, że jednak mieszka się gdzie indziej....
   
Mój cykl o Aranach wróci ponownie jak tylko będę mógł pokazać coś nowego (np. tryskające wodą Puffing Holes" na Inishmaan albo wrak statku Plassey na Inisheer). Tymczasem pozdrawiam sympatyków Aranów i zapraszam do moich wcześniejszych wpisów o tych wyspach.

O CZYM JEST TEN BLOG

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...