piątek, 17 grudnia 2010

Athenry - miasto średniowieczne

W drodze powrotnej z Patrykowej parady w Galway zatrzymałem się w średniowiecznym miasteczku Athenry, które słynie z tego, że jest najlepiej zachowanym średniowiecznym miasteczkiem w Irlandii.
  
Tu nowoczesność miesza się ze starociami. Zjechałem z płatnej autostrady M6 oddanej do użytku miesiąc wcześniej i 300 metrów dalej wjechałem do miasta przez bramę z XIV wieku, która ma tylko jeden pas ruchu. Takich oryginalnych bram i wież obronnych zachowało się tu w mieście jeszcze kilka. Najwięcej w kraju.
  
Athenry to jedno z szesnastu irlandzkich „heritage towns”, czyli miast przechowujących dziedzictwo kulturowe Irlandii. Oryginalny układ wąskich uliczek, kolorowe kamienice, samochody zaparkowane na podwójnej żółtej linii, cierpliwość i uprzejmość kierowców puszczających się nawzajem przodem, skrzyżowania których nie sposób pokonać bez wjeżdżania na krawężnik, ludzie spacerujący środkiem drogi, dialogi miejscowych farmerów wyłapane przez otwarte okno… Przedsmak średniowiecznych spokojnych i leniwych irlandzkich osad położonych z dala od wszystkiego dawno temu… Zaparkowałem, włożyłem za szybę bilecik i podszedłem do pierwszej widocznej starej budowli – zamku z 1250 roku. Zamek był zamknięty.
  
Nie czekałem do kwietnia. Skierowałem się w stronę wieży kościoła, która wygląda identycznie jak ta, którą widzę codziennie z mojego okna. Taka siostrzana wieża średniowieczna. Dlatego nie spodziewałem się po niej wiele… Ale...
  
W środku przywitała mnie cicha muzyka, ciepło i urocza kruczowłosa Irlandka. Spytała, czy życzę sobie, by mnie oprowadzić po muzeum… Życzyłem sobie. Spędziliśmy w tym starym kościele ponad godzinę. Cała historia średniowiecznego miasta stanęła przede mną otworem, wraz ze szczegółowym omówieniem murów miasta – około 80% oryginalnych murów zachowało się do naszych czasów. Osiedla, kolej, Garda, straż pożarna, sklepy, bukmacher – wszyscy funkcjonują teraz w granicach średniowiecznych murów. Na pobliskie pastwiska można dojść tylko przez istniejące bramy lub nieistniejące fragmenty murów.
  
Moja Lucy przybliżyła mi również średniowieczne stroje, zwyczaje oraz ówczesne techniki przymusu. Najbardziej spodobały mi się ruchome dyby – skuwano w nie dwóch skłóconych ze sobą ludzi na jakiś tydzień i musieli sobie oni radzić jako tymczasowi bracia syjamscy. Miałbym kilku świeżych kandydatów, gdyby tylko nie mieli immunitetu...

 
Na zewnątrz toczyło się codzienne życie pasterskiego Athenry, ale ja byłem przeniesiony jakieś 800 lat wstecz. Spytałem Lucy, czy jest jakaś szansa, żeby zobaczyć ten zamknięty na zimę pobliski klasztor dominikanów. Znowu okazało się, że kto pyta nie błądzi. 

  
Zawołany przez przemiłą Lucy niejaki Seamus Lynch wyszedł z pobliskiego lokalu bookmachera i chrząkając pod wąsem krótko mi się przedstawił a za chwilę przedstawił całe miasto, które już trochę znałem z opowieści Lucy. Był to starszy już gość w czerwonym krawacie i bardzo zmiętolonym garniturze. Z samego wyglądu sprawiał wrażenie, że wie więcej niż cała wikipedia. Wytłumaczył mi, że wczoraj przegrał kupę kasy na konnych wyścigach i dziś musi się odegrać, więc nie ma dla mnie zbyt wiele czasu. Idąc w stronę ruin klasztoru dominikanów dowiedziałem się, że właśnie mijam jedyny w Irlandii „market cross”, który stoi w miejscu gdzie go oryginalnie postawiono setki lat temu.
  
Faktycznie, w mojej wiosce „market cross” czyli krzyż targowy został przeniesiony pod daszek 30 lat temu. Stary celtycki krzyż, który kiedyś ustawiano w targowym centrum miasta na skrzyżowaniu dróg. W miarę pojawiania się samochodów krzyże przenoszono, by uchronić je od kolizji z irlandzkimi kierowcami. 
   
Szczerze mówiąc na powyższych zdjęciach możecie się w ogóle nie dopatrzeć "krzyża targowego". Miejscowi Irlandczycy też go nie zauważają... Kamień sprzed 1000 lat jest zupełnie niewidoczny... Seamus wciąż chrząkając podszedł do bramy opactwa i wyciągnął z kieszeni klucz, mówiąc że ten klucz otwiera wszystkie średniowieczne historie w Irlandii. Znam dobrze ten klucz, sam otwierałem nim niejedne drzwi. Ale może Seamus żartował...


Kiedy Seamus opowiadał mi historię opactwa i swojego rodu (okazało się, że jest on potomkiem budowniczych Athenry i ma nawet swoją tabliczkę nagrobną - „plaque” w tych ruinach) na zewnątrz pojawiło się kilka osób, również turystów. Seamus zaprosił ich gestem do środka, bo brama jest przecież otwarta. Kiedy słuchałem swojego przewodnika naliczyłem ponad 10 osób z aparatami, które robiąc zdjęcia trzymały się raczej z dala od nas, żeby nam nie przeszkadzać.
  
Została mi przedstawiona cała historia rodziny Bermingham, angielskich fundatorów opactwa. Dowiedziałem się również, że tu był pierwszy irlandzki uniwersytet oraz nauczyłem się rozpoznawać nagrobki rzeźbione ręką angielskich masonów. Tymi szczegółami nie będę tu przynudzał.
Seamus pokazał mi również swastykę w kamieniu starszą o 800 lat od Hitlera, znak, którym murarze oznaczali swoje dzieła. Oraz wiele innych znaków w kamieniu.
 
Potem zapalił papierosa i powiedział, że musi wracać do bukmachera. Podziękowałem mu i też się oddaliłem w nieznanym kierunku.
  
O Athenry opowiada folkowa piosenka „Fields of Athenry”. Nie ma dużego związku z rzeczywistym Wielkim Głodem, ale dużo ludzi ją nuci. Można tego posłuchać, a można też tu przyjechać. To naprawdę interesujące miejsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

O CZYM JEST TEN BLOG

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...